sobota, 15 lipca 2017

Szydełkowy króliczek

Witajcie blogowi przybysze! Dziś zaczynam od szydełkowania. Jeszcze przed Wielkanocą zrobiłam zajączka 🐰. Potem od razu zawiozłam go do babci do koszyczka i dopiero ostatnio spojrzałam w jego czarne oczka i zrozumiałam - zajączek nie zamieszkał na blogu! Szybko naprawiam ten błąd i tak o to Kicuś jest pierwszym szydełkowym stworkiem na Skacząc po chmurach. Robiłam go z dwóch różnych włóczek - beżowej i szarej, które zmieszałam ze sobą. Dzięki temu zajączek jest mięciutki 🙂.

A tutaj moja kwitnąca marchew 💚. Po co mi marchew, która idzie w kwiatostany? Lubię kiedy rośliny mogą rosnąć nieskrępowanie tak jak chcą. Przez to, że naszym ogródkiem zajmuję się głównie ja, wygląda on trochę dziwnie. Zostawiam sobie rośliny na nasiona. Pozwalam rosnąć warzywom tak jak mają ochotę, byleby nie przeszkadzały szczególnie sobie na wzajem. Najbardziej lubię rośliny, które pną się do góry, dlatego nawet ogórki mają swoje rusztowanie.
Ten owad na marchwi, przeczytałam, że nazywa się barciel pszczołowiec. Uważany jest za szkodnika w ulach. U nas w pobliżu ulów nie ma, więc niech sobie żyje tu szczęśliwie i nie robi krzywdy pszczołom.


Jeszcze w związku z wizytą u babci na Roztoczu: piękny jagodziniec, na którym znaleźliśmy z Łukaszem niestety tylko kilka jagódek.



I równie piękne, kolorowe trawy nad zalewem.


Do następnego razu!

sobota, 24 czerwca 2017

Biały tygrys i czarny kot

Witajcie przybysze blogowi! Kiedy to ja rysowałam jakieś prawdziwe zwierzęta? Prawdziwe to znaczy istniejące na naszej planecie, a nie w wymyślonych krainach i planetach. Wieki temu. Nigdy jeszcze nie próbowałam rysować tygrysa, nie licząc tego z "Kubusia Puchatka" 😊. Sama z siebie nie wzięłabym się za to, co innego dla kogoś. Łukasz chciał białego tygrysa, więc takiego dostał. Rysowanie go było świetną zabawą, więc chcę więcej takich wyzwań!

rysunek biały tygrys

























A teraz miało być o kocie. Zacznijmy krótką opowieścią...

Krótka bajka o zwierzątkach i postanowieniu

Dawno dawno temu, kiedy Pysia była mała, miała wielkie marzenie - mieć pieska. Mama Pysi piesków i innych zwierzątek w domu nie lubiła i zgodziła się dopiero po wielu wielu namowach, kiedy Pysia chodziła do pierwszej klasy. Tak w domu pojawiła się Kropka, przyniesiona przez tatę dziewczynki. Od tej pory dom państwa Pysiastych był zawsze pełen psów, które z jakiegoś powodu wiedziały, że kiedy potrzebują pomocy, powinny zgłosić się do białego klockowatego domu przy ruchliwej ulicy. W taki sposób oprócz Kropki, Pysia miała okazję zaznać w swoim życiu wiele pięknych chwil z Krecikiem, Miśkiem, Pusią i Perłą. Zwłaszcza z tą ostatnią nawiązała wielką przyjaźń. Pocieszały się nawzajem i broniły.
Już tak jest niestety, że w życiu szczęśliwe chwile przeplatają się z tymi smutnymi i tak też się stało w tym przypadku. Po kilku latach Perła zachorowała na babesziozę. Mimo usilnych starań i wprowadzonego leczenia, ukochana suczka odeszła za Tęczowy Most. Od tego dnia Pysia, nie potrafiła patrzeć na psy tak jak do tej pory. Nie chciała brać innego zwierzaka do domu. Każdy piesek przypominał jej o Perełce. 
Traf chciał, że kilka lat potem tato Pysi znalazł na ulicy małego kotka, a potem przybłąkał się kolejny maluch. Od tej pory w domu państwa Pysiastych zamieszkały dwa koty. Najpierw Kitek, a potem Filusia (która jest tam do tej pory). Mama Pysi była średnio zadowolona z kotów w domu, ale potem bardzo je polubiła. Pysia obiecała za to, że skoro są dwa koty, to nie przyniesie do domu już żadnego innego zwierzaka. Od tej pory wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

KONIEC


A tak naprawdę to nie koniec. Kitek niestety po kilku latach zaginął i nie udało nam się go odnaleźć ☹️. Nie wiemy czy żyje, ale zdarza się, że kątem oka widać jak jakiś kot skacze po domu 👻(i nie jest to Filusia). Może to dziwnie, ale takie "omamy wzrokowe" mam w domu nie tylko ja.
Od zaginięcia Kitka minęło już sporo lat, w których Filusia była sama. Trzymałam się dzielnie zasady, że żadnego zwierzaka do domu nie przywlekę. Dobrze mi to szło aż do niedawna. W nocy na ulicy znaleźliśmy z Łukaszem małego czarnego kociaka. Nie mogliśmy zostawić go na pastwę losu. Myślałam na początku, że poszukamy mu na stałe innego domu, ale... hm jakimś cudem wszyscy domownicy go polubili. Takim oto sposobem Filusia przez kilka dni chodziła śmiertelnie obrażona, a mały czarny diabełek biega po domu. Dostał imię Groszek. Z pozoru może nie pasuje, ale groszek to w końcu węgiel.

czarny kotek




tak rozpłaszczony  śpi najczęściej --->





<-- nie przeszkadza mu to co się dzieje wokół



Do następnego razu!


czerwony rozchodnik


poniedziałek, 29 maja 2017

Zmiana bloga i różne różności

Witaj mój nowy blogu! Witajcie przybysze blogowi! (jeśli dotarliście tutaj ze mną) 🤗
Zaczyna się dziwnie, ponieważ mój Lapuś Topuś wywinął orła w połowie posta, którego nie wiedzieć czemu nie zapisało mi. Zaczynam więc drugie podejście, ale tym razem trochę krótsze. Moja cierpliwość nie należy do rzeczy świetnie wyćwiczonych. Tak jak pisałam na Szydełkowej Planecie (szydelkowa-planeta.blogspot.com wciąż istnieje i można tam wchodzić, mimo że nie będzie tam nowych postów) od jakiegoś czasu chciałam coś zmienić w kwestiach blogowych. Chciałam pisać nie tylko o szydełkowaniu czy innym rękodziele, ale też o innych rzeczach, które są dla mnie interesujące. Nadając Szydełkowej Planecie taką, a nie inną formę, sama narzuciłam sobie trochę ograniczenie i przez to ostatnimi czasy rzadko się tam pojawiałam. Pisanie bloga, pokazywanie na nim różnych rzeczy, jest dla mnie przyjemnością i nie chcę z niej rezygnować tylko dlatego, że rzadziej trzymam w dłoniach robótkę. Tak więc powstał blog nie tylko o szydełkowaniu, ale różnych różnościach 😄.

Ostatnio dużo czasu zajmowało mi doprowadzenie do jako takiego stanu, nieużytkowanej części terenu przy domu. Tak naprawdę pierwsze etapy prac miały miejsce już jakieś trzy lata temu. Co roku przechodziłam kolejne etapy sprzątania, usuwania niepotrzebnych rzeczy, wycinania, odchwaszczania, koszenia, dowożenia lepszej ziemi, przekopywania, siania, sadzenia. Niektóre z pomocą, niektóre sama. W tym roku został ostatni, nieruszany wcześniej fragment przy lesie, złożony głównie z gałęzi, żużlu i mnóstwa pokrzywy. Duża satysfakcja widzieć jak teren się zmienia. Łukasz skonstruował miejsce na kompost, więc jest szansa, że będzie czym nawozić ogródek, który teraz jeśli chodzi o glebę jest dosłownie pustynny.
Co ciekawe mimo wszystko na tym piachu jednak coś rośnie. W najlepszej formie są bób, groch cukrowy i fasole. Najbardziej cierpią niestety ogórki.
Za to jest kilka jaszczurek, które wygląda na to, że czują się tu świetnie,. Często widzę je wygrzewające się między roślinkami.




Chyba właśnie przez to, że tyle czasu spędzam w ogrodzie, wzięło mnie na rysowanie roślin. Zazwyczaj wymyślałam jakieś własne, ale stwierdziłam, że mogę sporo nauczyć się, patrząc np. na zdjęcia i z nich rysując. Pamiętam, że gdy byłam małą Agatką, często rysowałam ptaki lub inne zwierzęta z książek i nawet coraz lepiej mi to wychodziło. Czemu zatem do tego nie powrócić? Mam wrażenie, że moje rysowanie stanęło już od dawna w martwym punkcie. Nie nauczyłam się niczego nowego, a tyle jest przecież pięknych inspiracji, nawet w internecie. Ludzie, którzy potrafią dokonywać cudów ołówkiem, kredkami, farbami... Jest kogo podpatrywać. Gdy miałam kilka lat, tak że jeszcze nie chodziłam do szkoły był taki program w telewizji regionalnej o panu, który pokazywał jak malować farbami. Fantastyczne dla mnie to było. Ja tak nie potrafiłam i trochę mnie to frustrowało, ale gdy już byłam trochę starsza pamiętałam jego malowanie i próbowałam stosować niektóre z jego sposobów.


Poza tym czytam. Na razie Wołanie kukułki. Ja tam nie wiem jak to jest, ale podoba mi się wszystko co pisze Rowling, nieważne o czym to jest, jaki to gatunek. Podoba mi się jak opisuje ludzi, jak pokazuje ich psychikę, różnorodność charakterów, tok myślenia i zachowanie. Jakoś tak się stało, że Wołania kukułki nie czytałam wcześniej, nawet potem zapomniałam, że istnieje taka książka, aż ostatnio zaczaiła się na mnie w bibliotece. Nie było rady, musiałam wypożyczyć.
Do tego mam dwie książki Kinga z najnowszej kolekcji. Oczywiście umknął mi moment, kiedy dwie pierwsze pozycje się pojawiały, ale Łukasz jeszcze je zdobył. Mimo dużej popularności obu, żadnej z nich wcześniej nie czytałam. Fajnie mieć swoje, do tego przyjemnie wydane (nie ma to jak twarda oprawa).


Do następnego razu! 🤗